„Na mulistym padole w Oklahomie” - Jerry Cantrell – „Boggy Depot” (1998)



Boggy Depot to, 
jakbyśmy dziś powiedzieli, miasto duchów w północnej Oklahomie. Opustoszałe po bitwie, która odbyła się w 1872 roku, obraca się obecnie w ruinę, w zgodzie z czasem i naturą. Właśnie w okolicy Boggy Depot, w latach 40 ubiegłego stulecia, dorasta Jerry Fulton Cantrell, ojciec twórcy omawianego dziś albumu.

Oficjalnie, powstanie solowej płyty Cantrella nie miało nic wspólnego z rozpadem Alice in Chains, ba! Muzyk nawet zaprzeczał, że jego macierzysty zespół jest już tylko wspomnieniem. Stan Layne'a Staley'a, wokalisty Alice in Chains, pod koniec lat 90 był przerażająco zły. Wokalista na kilku koncertach, zagranych przed Kiss był już cieniem samego siebie (na youtubie krążą marnej jakości filmiki z tych koncertów, nie uwierzycie, jak przerobił „Man in the Box”...). Jerry, podświadomie zapewne wierzył, że przyjacielowi uda się pokonać śmiercionośny nałóg. Jednak „otrzeźwienie” Cantrella, w kwestii Alice in Chains stało się coraz bardziej widoczne w wywiadach, w których to Jerry przyznawał, że zamiast solowej kariery, wolałby być dalej gitarzystą AiC... Cantrell wziął sprawy w swoje ręce i postanowił wydać album solowy. W tym celu, już w czerwcu 1996, Jerry zaprosił do współpracy producenta Toby'ego Wrighta. Obaj panowie dobrze się znali, wszak to Wright odpowiadał za większość płyt Alice in Chains. Duch macierzystego zespołu Cantrella, będzie się nad tym wydawnictwem unosił praktycznie cały czas. Za partie perkusji, na „Boggy Depot” odpowiedzialny jest Sean Kinney, dawny członek wiadomego zespołu, a w kilku utworach, na basie występuje Mike Inez – również członek Alicji w Łańcuchach. Prócz Ineza, na płycie występuje jeszcze trzech, innych basistów (Rex Brown, John Norwood Fisher i Les Claypool).

Ciężko się ocenia wydawnictwa solowe muzyków, wywodzących się ze znanych zespołów. Zawsze punktem odniesienia będzie jakikolwiek album „formacji-matki”. Z „Boggy Depot” Cantrella jest to dość trudne. Najbliżej mu do legendarnej Epki AiC, czyli „Jar of Flies”, momentami, bardzo luźno do „Tripoda”. Album wkracza na nieodkryte dotychczas przez Jerry'ego tereny muzyczne. Cantrell, dzięki „Boggy Depot” odkrywa swoje muzyczne DNA. Artysta nigdy nie krył swojej sympatii do muzyki country, która subtelnie, gdzieś między wierszami, rzadko wychodząc na pierwszy plan, jest tutaj przemycana wraz z dość śmiałym bluesem. Gitarzysta nie zapomina także, że w dzieciństwie prócz Williego Nelsona, zasłuchiwał się w Black Sabbath. Ciężkie riffy, również się tu znajdą. Nie tak ciężkie, jak chociażby na Alicjowych „Facelift” czy „Dirt”, nie umniejszając tym dwóm, wybitnym wydawnictwom - „Boggy Depot” zawiera bardziej wysmakowane zagrywki gitary elektrycznej, masę instrumentów akustycznych, partie instrumentów klawiszowych (organy i pianino, gra na nich sam Cantrell) nawet partie...waltorni w jednym utworze. Za wokal, we wszystkich utworach odpowiedzialny jest oczywiście Jerry Cantrell, mało tego, sam napisał teksty i skomponował 12 utworów, które weszły na płytę. Dzięki swoistej wolcie gatunkowej, nie często ma się wrażenie, że to „album Alice in Chains bez Layne'a”. Nie, takie albumy zaczęły powstawać dopiero od 2009 roku.

Okładkę płyty zdobi zdjęcie Cantrella brodzącego w wodzie po pas, na tle obumarłych drzew. Intensywna, zielono pomarańczowa barwa okładki sprawia wrażenie upału, tak jakby płyta od samego początku miała bić duszną atmosferą.

Niepokojący śmiech i psychodelicznie zapętlone krzyki rozpoczynają pierwszy utwór na płycie - „Dickeye”. Szybki kawałek o bardzo mocnym riffie i doskonałej grze Cantrella (dobre, choć krótkie solo). Jerry, dość wysokim głosem wyśpiewuje opowiadający o nierównościach w społeczeństwie tekst. Do kolejnego na płycie, utworu „Cut You In” powstał dość osobliwy teledysk. Samo „Cut You In” skonstruowane jest na utartym schemacie grunge'owym (spokojna zwrotka, mocny refren, zawierający dodatkowo partie instrumentów dętych!). Cantrell umiejętnie miesza tutaj bluesa z hard rockiem i powoli budującym w tamtym czasie swoją pozycję rockiem alternatywnym. Trzecim na płycie jest poruszający utwór „My Song” - największy przebój w solowej karierze Cantrella, również zilustrowany teledyskiem. Motoryczny riff, przybijająca atmosfera, potęgowana posępnym i jakby zamglonym wokalem Cantrella robią doskonałe wrażenie. Tekst opowiada o zawodzie miłosnym, jaki przechodzi mężczyzna. Poza tym, Jerry dorzuca jeszcze króciutką solówkę, brzmiącą jakby grał ją... The Edge z U2! Kolejny na płycie, utwór nr.4 - „Settling Down” rozpoczyna pełen nostalgii dźwięk pianina i podobne jak w legendarnym „Nutshell”, mocne brzmienie gitary basowej (zasługa Johna Norwooda Fishera!). W opozycji do spokojnej zwrotki, stoi mocny refren, w którym uważne ucho, oprócz gitary elektrycznej wychwyci także organy. Tekst utworu opowiada o stracie i próbie pogodzenia się z nią. Prócz bardzo ciekawej aranżacji, utwór zawiera przepiękną, oszczędną solówkę gitary elektrycznej. Powolny riff na podłączonej do delay'a gitarze elektrycznej i przesterowany wokal Cantrella, to piąty utwór pod tytułem „Breaks My Back”, przywołujący skojarzenia z legendarnym „Planet Caravan” Black Sabbath, rozwija się do prawdziwie „dzikiej” atmosfery – Cantrell na przemian szepcze i krzyczy, w akompaniamencie robiących wielkie wrażenie riffów, opowiadając, tym razem o tęsknocie. Szósty na płycie utwór to „Jesus Hands”. Rozpoczyna się bluesowym riffem i zawodzącym wokalem Cantrella, by chwilę później zaskoczyć słuchacza atakiem mocnego, metalowego riffu. Mimo tytułu, utwór nie należy do nurtu rocka chrześcijańskiego – tekst opowiada bowiem o próbie odnalezienia siebie w nowej, być może zaskakującej sytuacji. I chociaż praca gitary elektrycznej jest tutaj wspaniała, to utwór uważam za nieco wymuszony i rozwleczony. Był Jezus, więc musi być też i diabeł – track nr 7 to „Devil By His Side”. Przejście między utworami jest niemal niesłyszalne. „Devil by his Side” jest mocnym, hard rockowym utworem, zaśpiewanym jednak dość zachowawczo. Tekst opowiada o próbie ucieczki od przeszłości, rozpoczęciu nowego życia. Zdecydowanie lepszy, od rozwleczonego nieco poprzednika. A skoro o Alice in Chains mowa, to kolejny utwór, „Keep The Light On” spokojnie mógłby zostać zaśpiewany przez Staley'a i znaleźć się na „Dirt”. Mocny riff, krzykliwy wokal Cantrella, szybkie tempo utworu pozostawiają dobre wrażenie. Czas nieco zwolnić, kolejny utwór „Satisfy” wita nas bardzo delikatnym, bluesowym riffem i spokojnym wokalem, by za chwilę przyspieszyć i uderzyć mocniejszym akcentem. Pomimo urokliwego klimatu i przyjemnej solówki, utwór wydaje się być niestety zwykłym wypełniaczem. Z perspektywy całego albumu, jest zupełnie zbędny. Utwór nr.8 - „Hurt A Long Time” to już przejaw miłości autora do klasycznego bluesa czy country. Łagodny i urokliwy riff gitary akustycznej, wspieranej przez, wspaniale zagraną techniką slide gitarę elektryczną połączone z mocnym refrenem sprawia, że „Hurt a Long Time” to jeden z najmocniejszych punktów „Boggy Depot”. Tekst natomiast opowiada o tragedii i nie możności pogodzenia się z nią, osobiście uważam że to, swego rodzaju „oda do Staleya”. Pamiętajmy, że w momencie nagrywania „Boggy Depot”, Layne jeszcze żył, chociaż coraz bardziej staczał się na dno... Jedenasty utwór „Between” to kolejny wyraz uwielbienia Cantrella do muzyki akustycznej. Urokliwy, melodyjny i pod każdym względem lepszy od „Satisfy”, spokojnie mógłby znaleźć się na „Jar of Flies”. Na koniec, Cantrell pozostawił najlepszy utwór na płycie – osiem i pół minuty geniuszu w postaci „Cold Piece”. Nerwowe, nieparzyste bicie perkusji, przeplatane instrumentami dętymi (które dostają nawet moment na solówkę!), klawiszowymi i mocną gitarą – w warstwie tekstowej, utwór jest wyrzutem kumulowanego żalu i złości, ostatecznym oczyszczeniem Cantrella. Prawdopodobnie jego adresatem był Layne Staley...

Boggy Depot” jest wspaniałym otwarciem solowej kariery Cantrella, poszukiwaniem nowych rozwiązań i spełnianiem Następca, czyli „Degradation Trip” był bardziej nostalgią za Alice in Chains, niż poszukiwaniem nowego sposobu na siebie. Cieszy zatem to, że Cantrell, prawdopodobnie nagrywa obecnie trzeci, solowy album. A jako, że Alice in Chains od lat znów działa, może nadchodzące wydawnictwo będzie nawiązaniem do „Boggy Depot”? Przydałyby się także reedycje dwóch, poprzednich płyt. Oryginały osiągają obecnie zawrotne kwoty na aukcjach internetowych.

ŹRÓDŁA: 
Okładka - https://img.discogs.com/GzZk91wxOal8_V_Tvnd90FfqtL8=/fit-in/586x592/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-9797163-1486521253-4925.jpeg.jpg

Informacje o albumie - ( https://en.wikipedia.org/wiki/Boggy_Depot ) a także wiedza własna 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Leśne Wycieczki" – Lunatic Soul - „Through Shaded Woods” (2020)

"Sztuka Życia" - Quidam - "Saiko" (2012)

„Josh, który lubi być z Tobą” - Pluralone – „To One Be With You” (2019)