"Ziemia Obiecana" - John Lennon & Yoko Ono - "Milk and Honey"
To nie jest kolejny album, który można albo wychwalać, albo zbesztać. Omawiana dziś płyta jest pośmiertnym wydawnictwem. Dość ciężkim zadaniem jest ocenianie właśnie tego typu płyt, przecież główny twórca i mózg całego projektu, nie miał wpływu na jej ostateczny kształt.
W 1980, kiedy to Lennon wraz z Yoko wydał album „Double Fantasy” wiele wskazywało na to, że struktura albumu jako „dialogu małżeńskiego” będzie tą, którą para ostatecznie obierze. Z wiadomych przyczyn, tak się jednak nie stało. Samo „Double Fantasy” zebrało, w momencie wydania bardzo surowe oceny. Wszystko, poniekąd zmieniło morderstwo Lennona. „Double Fantasy” oceniano pozytywniej, wręcz chwalono, czego dowodem jest nagroda Grammy, przyznana w kategorii „Najlepszy album roku”. Na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci, „Double Fantasy” często stawiano obok najlepszych dokonań solowego Lennona.
John po powrocie do muzyki promieniał. Jego nowe piosenki epatowały wręcz radością. Ogromny przypływ weny, pozwolił Lennonowi na stworzenie większej ilości utworów, niż tylko te, które znalazły się na „Double Fantasy”. Przed śmiercią, Lennon zarejestrował jeszcze kilka utworów i dem, a także wspomógł swoją żonę, Yoko Ono w nagraniach jej solowego albumu „Season Of Glass”, wydanego w 1981. Sama Yoko, dopiero w 1983 roku postanowiła ukończyć i wydać te utwory, których Lennon nie zdążył. Dzięki tym wysiłkom, w 1984 ukazał się omawiany dziś album - „Milk and Honey”
Jak wspomina Ono, wyprowadzka pary do Nowego Jorku miała być wycieczką do ziemi obiecanej. Same Stany Zjednoczone, były dla Johna i Yoko krainą płynącą mlekiem i miodem. Wdowa po Lennonie zadbała także o to, by „Milk and Honey” został swoistą kontynuacją „Double Fantasy” - na zmianę słyszymy utwory Lennona i Ono, tworzące jeden, wspólny koncept – codzienne życie szczęśliwego małżeństwa, ich rutynę, wspólne radości, troski i problemy.
Odliczaniem Lennona rozpoczyna się pierwszy na płycie utwór „I'm Stepping Out”, utwór w umiarkowanym tempie, o bardzo „ejtisowej” budowie. Nieskomplikowane riffowanie i dość wysoki wokal - widać John przeczuwał, czego rynek muzyczny lat osiemdziesiątych będzie oczekiwał od wykonawców. Urokliwe pianino, bardzo ładnie podbija wydźwięk wokalu w refrenach. Nie ukrywam, że to jeden z lepszych utworów na tej płycie. Kolejny to już Yoko Ono i „Sleepless Night”. Nie będę ukrywał, że utwory Ono, na tym albumie są... różne. Niektóre zasługują na pochwałę, inne zaś, na wylot z albumu. Yoko próbuje na siłę pogodzić popową przystępność z awangardowym charakterem swoich kompozycji. Jej utwory stoją w totalnej opozycji do utworów Lennona – surowych, brzmiących, jakby pochodziły prosto z sali prób, pełnych luzu i radości. Na pochwałę zasługuje tu jednak sekcja rytmiczna - momentami egzotycznie brzmiące bębny i slapujący bas nieco nadrabia niezbyt dobre wrażenie, jakie ten utwór po sobie pozostawia. Do naszych uszu ponownie dociera odliczanie Lennona – to już piosenka „I don't wanna Face It”, bardzo przyjemny, skoczny „rock and rollek” z falsetami w refrenach i króciutkim, skocznym solem gitarowym. Drugi utwór Ono to „Don't Be Scared”, dla odmiany, tym razem jest „lepiej niż znośny”, delikatnie funkowe brzmienie i dobra melodia, podbita nieśmiałymi, gitarowymi slide'ami zostawia dobre wrażenie i płynnie przechodzi w „Nobody Told Me” Lennona, wydaje się on najbardziej „dopieszczonym” jeszcze przez Johna utworem na płycie - niezbyt szybki, o zwartej, riffowej budowie i mocnym refrenie – to kolejny, mocny punkt albumu, gładko przechodzi w, moim zdaniem zbędny utwór Ono „O' Sanity”. To trwająca zaledwie minutę, muzyczna miniaturka która zupełnie nie przyciąga uwagi. Następny utwór Johna - „Borrowed Time”, czyli kolejna, dynamiczna piosenka przyciągająca, z początku przestrzennym, delikatnie funkowym klimatem i zawodzącym wokalem Lennona, powoli odkrywa przed nami urokliwą, wręcz sielską melodię refrenu. Pod koniec, John postanawia trochę sobie pogadać i... rozgrzać gardło(?!). No i niestety, bardzo dobre wrażenie psuje następny utwór Ono - „Your Hands”, nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę nie chcę być do tej Yoko uprzedzony. Ale ten utwór jest totalnie niepotrzebny, zwykły wypełniacz nagrany bez pomysłu, z jedynym, dobrym punktem, jakim okazuje się bardzo dobra aranżacja klawiszy. Teraz znów przenosimy się „na próbę” do Lennona, John odlicza do trzech i rozpoczyna się krótki, zaledwie dwu i pół minutowy „(Forgive Me) My Little Flower Princess” - utwór zwyczajnie ładny. Brzmi jak zwykłe brzdąkanie na próbie, słucha się go raczej obojętnie. Następnie, otrzymujemy poruszający utwór Ono - „Let Me Count The Ways”. Przy akompaniamencie pianina, Ono śpiewa, o dziwo nie fałszuje, bardzo poruszający tekst, który odczytuję jako odę do zmarłego męża. Numer jedenaście, to prawdziwa perła – demo nigdy nie ukończonego utworu Lennona „Grow Old With Me”, które porusza od początku do końca. John, wspomagany pianinem i subtelną perkusją snuje wizje późnej starości u boku żony. Pomimo, że to zaledwie demo, uważam że to najpiękniejsza kompozycja na płycie. Wzrusza swoją ascetyczną budową i autentycznym pięknem. W ramach ciekawostki, dodam że właśnie „Grow Old With Me”, wraz z demami „Free as a Bird”, „Real Love” i „Now and Then” Ono przekazała trzem, żyjącym Beatlesom do dogrania swoich partii i wydania w ramach Antologii. Jak dobrze wiemy, wydano tylko „Free as a Bird” i „Real Love”. „Now and Then” irytowało Harrisona, dlatego projekt zarzucono. „Grow Old With Me” natomiast nigdy nawet nie próbowano zarejestrować. W zeszłym roku zrobił to... Ringo Starr! Na swoim ostatnim, solowym albumie „What's My Name?” możemy usłyszeć jego własną interpretację tej kompozycji, z McCartney'em na basie i wplecionymi partiami klawiszy, pochodzących z jednego z utworów Harrisona, jeszcze z czasów The Beatles - „Here Comes The Sun”. Po „Grow Old With Me” otrzymujemy jeszcze jeden utwór Ono „You're The One”. Bardzo nowofalowy, z irytującym... „rechotaniem” Ono? Nie wiem, jak nazwać ten dźwięk, niemniej psuje on tę całkiem interesującą kompozycję. Nie obraziłbym się jednak, gdyby to „Grow Old With Me” kończyło album, a „You're The One” wrzucić jako track numer dwa, zamiast „Sleepless Nights”.
„Milk and Honey” jest godnym uczczeniem pamięci Lennona i ukoronowaniem jego dyskografii. Oczywiście, prócz kilku dobrych i jednego, genialnego utworu, zdarzają się tu piosenki przeciętne, zbędne i złe, jednak czego innego mogliśmy oczekiwać? Pamiętajmy, że większość utworów dokończono dopiero po śmierci Johna. Nie chcę gdybać, co by było, gdyby było mu dane dokończyć je osobiście. Ocena tej płyty jako przyzwoitej dobrze odda jej charakter.
ŹRÓDŁA
Okładka ( https://img.discogs.com/pOl7GWmzACYKHzRqtC2OPwi24hs=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-13672603-1589234840-5712.jpeg.jpg )
Wiedza własna + ( https://en.wikipedia.org/wiki/Milk_and_Honey_(album) )
Komentarze
Prześlij komentarz