"Strach Okiełznany" - Tool - "Fear Inoculum" (2019)
13 lat, 3 miesiące i 28 dni. Dokładnie tyle czasu upłynęło od premiery „10 000 Days”, do ukazania się jej następczyni – onirycznej „Fear Inoculum”. Wyczekanej, upragnionej i... wspaniałej płyty Tool.
Tak, wspaniałej. Opinie, które krążą w internecie są skrajne. Jedni krytycy pieją z zachwytu. Kolejni, wieszają psy na wszystkim, z czego ta płyta się składa – od muzyki, przez ekstrawaganckie i drogie wydanie, które na razie jest jedynym, dostępnym nośnikiem fizycznym tej płyty. Wyjątkowej i prawdopodobnie ostatniej, jaką Tool wydał. Jednak, jaka ona jest naprawdę,?
Miałka, bez wyrazu i zwyczajnie niedopracowana? Tak, ale tylko po pierwszym odsłuchu. Z każdym kolejnym, album zyskuje. Dostrzegamy więcej aranżacyjnych smaczków, ciekawych rozwiązań i doceniamy oryginalność. Zespół Tool zdążył nas przyzwyczaić do pewnych wypracowanych schematów, które stosuje w swoich kompozycjach. Jedną z nich, bodaj najważniejszą – na tej płycie złamał. Chodzi o „demokrację instrumentów”. Jako zespół progresywny, amerykanie mają ciężkie zadanie, gdyż posługują się jedynie gitarą, basem, perkusją i wokalem, okazjonalnie również specyficznymi dźwiękami elektronicznej perkusji. Na poprzednich płytach, każdy z tych instrumentów był dozowany w odpowiednich ilościach. Żaden nie wybijał się ponad resztę. Na „Fear Inoculum” ta zasada nie obowiązuje. Ba! Jeden „utwór” okazuje się być solówką perkusyjną, przyprawioną dawką psychodeli. Więcej miejsca, otrzymują tu również ciężkie gitary Adama Jonesa. Momenty pierwszoplanowe miewa także basista, Justin Chancellor. Sekcja rytmiczna, składająca się z duetu Chancellor – Carrey, robi piorunujące wrażenie. Perkusja obfituje w polirytmikę i zmienność. To zdecydowanie, najlepsze partie bębnów na płycie Toola. Bas Chancellora niejednokrotnie przejmuje natomiast rolę instrumentu prowadzącego. Jego riffy są tłuste, mroczne i przesiąknięte niepokojem, który towarzyszy nam na całej płycie. Zbyt wiele miejsca nie dostał jednak wokalista Maynard James Keenan, który jest również autorem tekstów. Po pierwszym wysłuchaniu płyty, nie zapamiętałem żadnego zdania, wyśpiewanego przez Keenana. Na „Fear Inoculum” zaśpiewał zachowawczo, niemal intymnie, co pozornie może gryźć się z ostrą muzyką.
Właśnie, pozornie. Bo po głębszej lekturze tekstów i paru odsłuchach blisko 80 minutowej płyty, dojdziemy do wniosku, że nie można było wykrzyczeć słów napisanych przez Keenana. Chociaż Maynard to prawdziwa bestia wokalna (via, dwuletnie "Eat The Elephant" A Perfect Circle, geriavit wciąż mu nie grozi), to na nowej płycie Tool, postawił na minimalizm, który jednak z rzadka przełamuje. Prócz kontrowersji, wynikających zarówno z czasu oczekiwania, jak i przyjętej formy, jest jeszcze jeden powód, by do tej płyty się zrazić. Cena. Dostajemy naszpikowaną bajerami (via. Ekran z filmem) płytę, w której wydaniu, mam wrażenie ważniejszy jest projekt całego pudełka, od muzyki. Nie można odmówić temu box setowi urody, jednak cena rzędu 350 złotych, będący przez długi czas jedynym fizycznym wydaniem albumu, jest co najmniej skokiem na kasę. Dla cierpliwych, zespół przygotował wersję tańszą o około 40% , pozbawioną „telewizora”. Tyle słowem wstępu – czas, by muzyka obroniła się sama!
Album otwiera kompozycja tytułowa. „Fear Inoculum” wprowadza elementy orientalizmu, słyszymy tu ciekawie nastrojone perkusjonalia Carrey'a, i coś na kształt sitaru. Motoryczny i powtarzalny riff Chancellora na basie, uzupełniany przez oszczędną gitarę Jonesa i pełną gamę głosu Keenana (troszkę „głośniej mówi” przy refrenach). Kawałek, jak niemal każdy utwór na płycie, zajmuje ponad 10 minut. Ten czas jest tutaj wykorzystany w 100 procentach, gdyż od łagodnego wstępu, główna melodia rozbudowywana jest o coraz cięższe partie gitary, która pod koniec przejmuje kontrolę ciekawą partią solową i bardzo ciężkim, walcowatym riffem, który kończy utwór.
Ścieżka (by nie powiedzieć piosenka) nr 2 - „Pneuma”, również rozpoczyna się od minimalistycznego riffu Adama Jonesa, przyprawionego orientalnymi bębnami Carreya. To jednak dopiero wstęp. W „prawdziwy” klimat utworu, wprowadza nas tłusty i ciężki bas, podszywany łagodną i niepokojącą partią gitary Jonesa. Maynard, spokojną, jednak emocjonalną manierą wyśpiewuje kolejne wersy tekstu. Niespieszne tempo utworu, genialnym i mocnym riffem przyprawia, po raz kolejny Adam Jones, który na tej płycie zarejestrował prawdopodobnie najlepsze ścieżki, w swoim życiu. Napięcie, które buduje utwór, jest wprost niesamowite. Stopniowo narasta podczas zwrotek, by ostatecznie rozładować się w refrenach. W „Pneumie” , oprócz kolejnej, cudownej solówki gitarowej Jonesa, znajduje się również jedna, z wielu obecnych na płycie partii czegoś, na kształt klawiszy, która na tle szalejących perkusjonaliów Carreya wprowadzają względny spokój. Pierwsi, oceniający płytę pozytywnie recenzenci twierdzili, że „Pneuma” to jeden z najlepszych utworów z „Fear Inoculum” (wręcz „wgniatający w ziemię”). I śmiem się z tym zgodzić, to, w co zmienia się utwór pod koniec śmiało można określić arcydziełem. Panowie poszli na łatwiznę z zakończeniem, które po prostu się rozmywa... i bardzo gładko przechodzi w trzeci utwór na płycie, znany wcześniej z koncertów - „Invincible”. Oszczędny i podszyty niepokojem riff Jonesa w połączeniu z czystym wokalem Keenana, przywodzi na myśl utwór tytułowy, z poprzedniej płyty czyli „10 000 Days”. Utwór ma również bodaj najprostszą, by nie powiedzieć najbardziej banalną melodię refrenu ze wszystkich utworów na płycie. Ciężki bas Chancellora ponownie ratuje dość nieciekawą, z początku sytuację. Dalej, jest tylko lepiej. Maynard, nieco mocniej, niż zwykle na tej płycie wysila gardło, a sam utwór, według utartego schematu, czym bliżej końca, tym cięższy się staje. Parę mocnych „przywaleń” i przechodzimy do mojego, osobistego faworyta z „Fear Inoculum”. Utwór nr.4 - „Descending” rozpoczyna szum morskich fal, przełamany przez hipnotyzujący riff gitary basowej Justina Chancellora. Po chwili dołącza Keenan, Z oddali dobiega nas znana wcześniej, między innymi z filmików, które Adam Jones publikował na instagramie, przed publikacją płyty – melodyjna partia gitary elektrycznej. Niech was nie zwiedzie potencjalny, łagodny charakter „Descending”. Jones szybko serwuje nam swoje ulubione, ciężkie zwaliste riffy, na tle których, do życia budzi się Keenan, dający z siebie sporą dawkę głosu (cytuje on, w tym przypadku słynne zdanie „To Be or not To Be” pochodzące z Szekspirowskiego „Hamleta”). Utwór zatacza pełne koło (A Perfect Circle?), gdyż kończy się tak, jak się zaczął – dźwiękami morskich fal.
Następną pozycją na „Fear Inoculum” jest „Culling Voices”, które z niepokojącego wstępu, szybko przechodzi w łagodne riffy Adama Jonesa. Jeśli w „Descending” wokal Maynarda prowadził bas, tak tu zamienił się z gitarą. Zespół gra zachowawczo, Maynard spokojnie wyśpiewuje tekst. To zdecydowanie najspokojniejszy i najbardziej refleksyjny utwór na płycie. Przy tym, dojrzały. Muzycy, kolejny raz udowadniają swoją zdolność do budowania napięcia spokojnym, wyważonym brzmieniem (jak w utworze tytułowym). Łatwo można zarzucić „Culling Voices”, że ciągnie się w nieskończoność. Wszystkim malkontentom polecam jednak baczniej „przyjrzeć się temu utworowi”. To typowa (o ile można w stosunku do Toola użyć tego słowa) Toolowa ballada, która pięknie się rozrasta, przyjmując bardzo osobisty, intymny klimat, kolejny raz przełamywany zmyślnym riffem Jonesa, który gładko prowadzi kompozycję w ostrzejsze rejony, aż do łagodnej kody.
Dotarliśmy do utworu nr 6. Poniekąd wyjątkowy, kryjący się pod ciekawą nazwą „Chocolate Chip Trip”. To tak naprawdę popis umiejętności Danny'ego Carrey'a – perkusisty zespołu. Prezentuje on tu wiele rodzajów brzmień bębnów – od dzwonków, przez różnego rodzaju werble. Mimo, że to solówka perkusyjna, wiodąca rolę grają tu psychodeliczne dźwięki, to pod ich dyktando Carrey prezentuje nam swój niesamowity warsztat, pełen doskonałego wyczucia rytmu. Ot, ciekawostka, aniżeli utwór z prawdziwego zdarzenia.
Ostatnia pozycja na nowej płycie Tool, kryjąca się pod tajemniczą nazwą „7empest”, to przysłowiowa „truskawka na torcie”. Streszczenie całej płyty, 15 minutowy kolos zaskakujący od samego początku. Wyciszony początek w jednej chwili niweczy, żywcem wyjęty z "Aenimy" miażdżący riff gitary, podsycany poszarpanym wokalem Maynarda. To zdecydowanie najlepiej zaśpiewany przez niego utwór na tej płycie. Utwór przyspiesza, dając miejsce na kolejne, przypominające nieco to z „Sober” solo gitary Jonesa. Łagodny, tym razem wokal Maynarda kontrastuje z mocnym, przeciągniętym riffem gitary, gładko wchodzącym w kolejne, solowe cudo, na tej płycie. Nie od dziś wiadomo, że Adam Jones, z wykształcenia reżyser – to prawdziwy wirtuoz i czarodziej gitary elektrycznej. Przeszukując internet, natknąłem się na artykuł, którego tytuł, w wolnym tłumaczeniu brzmiał „Dlaczego „7empest” to najlepszy utwór w karierze Jonesa?”. Odpowiedzią, niech będzie wysłuchanie tego utworu. Jones udowadnia nim swoją wielkość, zarówno jako kompozytor, jak i instrumentalista. Utworem wybitnym, nowa płyta Tool, wyczekiwana od 13 lat, dobiegła końca.
Panowie Keenan, Jones, Chancellor i Carrey nagrali taką płytę, jakiej oczekiwali od nich wszyscy. Jest ona prawdziwie „progresywna”. Pełna zaskakujących rozwiązań i wirtuozerskiego poziomu instrumentalnego. Każda kolejna godzina, spędzona z tą płytą to nowe doznania. Niektórzy uważają, że na tej płycie Tool, po raz pierwszy w karierze, nie wprowadził żadnych, niesamowitych patentów. Ba! Pojawiły się nawet głosy, że to już zżeranie własnego ogona. Uważam, że jest inaczej. Panowie pierwszy raz, nagrali płytę bardziej progresywną, niż metalową, wprowadzili do szerszych łask klawisze i co najważniejsze, (choć nie dla wszystkich oczywiste) wydłużyli utwory. W pozornie powtarzalnych frazach, kryje się coś, za co uwielbiamy Tool – nieprzewidywalność.
„Fear
Inoculum” to godny następca „10 000 Days” i jak mi się
wydaje - zwieńczenie 30 letniej kariery zespołu. Czas pokaże, czy
się mylę. W tej chwili jednak, śmiało można zaryzykować
stwierdzenie, że w taki właśnie sposób, tak wysmakowaną i
doskonałą płytą, żegnają się tylko mistrzowie.
ŹRÓDŁA
Okładka - https://img.discogs.com/ukMfhg5k8WEeliqMIry7vY2gLDA=/fit-in/500x500/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-13970875-1565183565-9779.jpeg.jpg
Wiedza i odczucia własne
Bardzo mi się podoba jak piszesz o muzyce Przemku. Rewelacyjna recenzja. Ja nie umiem pisać recenzji dlatego doceniam tych którzy potrafią. Ta płyta jest wg mnie bardzo dobra. Często do niej wracam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Serdecznie dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojego wywodu :) Również pozdrawiam, pisanie recenzji to nic trudnego ;) włączamy piosenkę i piszemy, co nam palce na klawiaturze wstukają.
Usuń