„Szamańska Wataha” - Wilki - „Wilki” (1992)
Dziś, na nasz nutkotekowy warsztat trafia legendarna, pierwsza płyta (zwana „niebieską), równie legendarnych Wilków. Warto to uściślić, istnieją bowiem fani, twierdzący, że dopiero kolejny album, „Przedmieścia” wydane rok później są pierwszym, zespołowym dziełem.
I poniekąd, mają rację. „Wilki” równie dobrze mogłyby zostać solowym albumem Roberta Gawlińskiego. To on bowiem odpowiada za wszystkie teksty i kompozycje. Prócz stworzenia każdego utworu, niemal od podstaw, oczywistego zaśpiewania każdego z nich, Gawliński zagrał także na gitarach – akustycznej i basowej. Wczytując się w książeczkę, odkryjemy że nad płytą, łącznie pracowało 9 osób – niektórzy, jak Mikis Cupas czy Maciej Gładysz, do dziś są związani z Wilkami. Ciekawostką jest natomiast udział ówczesnych muzyków Closterkellera – Anji Orthodox, odpowiedzialnej za chórki w kilku utworach i Michała Rollingera, który prócz chórków, udziela się na instrumentach klawiszowych. Niewątpliwie, album zdobył ogromne uznanie za sprawą jednego, wielkiego przeboju. Nie znam osoby, dla której historia „Son of The Blue Sky” jest obca. Jednak warto odnotować, że ta wspaniała kompozycja jest hołdem złożonym Adamowi Żwirskiemu – pierwszemu basiście Wilków, który zmarł wskutek przedawkowania narkotyków.
Słuchanie „Niebieskiej Płyty”, dla przeciętnego słuchacza muzyki popularnej może być niemałym szokiem. Muzyka, z którą tu obcujemy, jest zupełnie inna od tych, najbardziej znanych piosenek Wilków – nie znajdziemy tu nawet wielkiego przeboju „Baśka”! Tą, Gawliński stworzy dopiero 11 lat później. „Wilki” to album silnie zainspirowany hard rockiem, muzyką orientalną i w mniejszym stopniu jazzem (ten, pojawia się tutaj za sprawą kilku, charakterystycznych partii saksofonu Mariusza Mielczarka). O tym, że „Wilki” to płyta wybitna, świadczą wyniki sprzedaży – oficjalnie, około 200 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Na rynku pirackim nikt tego nie policzy. Debiut grupy Gawlińskiego jest wydawnictwem dostojnym, zamkniętym i eklektycznym. Jednak, za co, tak naprawdę po prawie 30 latach wciąż kochamy „Niebieski Album”?
Album otwiera, delikatnie progresywny utwór „Eroll”. Mroczne klawisze, orientalne bębny i zawodzenie Gawlińskiego, przenoszą nas w sam środek jakiegoś indiańskiego rytuału, być może składania bogom ofiary. Wszechobecny mrok, w jednej chwili pryska. Wszystko za sprawą wspaniałych gitar akustycznych, „Eroll” przeistacza się wręcz w hippisowską odę do nadziei. Podniosłe, jakby fałszujące klawisze wprowadzają słuchacza w klimat „Nic zamieszkują demony” - utwór hardrockowy (ten riff gitary elektrycznej!), mocno naznaczony orientalizmem i po raz kolejny, progresją. Wyciszony wokal Gawlińskiego, dobiegający zza mistycznych klawiszy, co jakiś czas bywa przełamywany krzykiem. Do tego, otrzymujemy bardzo dobrą solówkę gitary elektrycznej, przechodzącej w największy przebój z tej płyty - „Son of The Blue Sky”. O tej balladzie napisano już wszystko, niezmiernie poruszający hołd dla zmarłego kolegi. Jedyny utwór na płycie, zaśpiewany po angielsku; zabieg ten sprawił, że „Syna błękitnych niebios” można było, swego czasu usłyszeć, podobno w MTV. Udowadnia to tylko wielkość tej kompozycji. Z pełną odpowiedzialnością „Son of the Blue Sky” można określić słowem „hymn”. Kolejny raz, niepokojące klawisze wprowadzają nas w utwór nr 4 - „Amiranda”. Fenomenalny riff gitary elektrycznej sprawia, że kompozycja przyspiesza, przenosząc słuchacza w hardrockowe klimaty. Będący w życiowej formie Gawliński, wyśpiewuje tekst, w mojej opinii opowiadający o pragnieniu pokoju na świecie, serwując przy okazji fragment, który zawsze wywołuje uśmieszek („Będziemy kochali się jak bezdomni cyganie, bo będziemy zabijali gdy przyjdzie rozstanie”). Kolejny utwór, tym razem spokojniejsza „Rachela” - tutaj, łagodny wokal Roberta Gawlińskiego, snuje intymne, miłosne wyznanie jest pięknie wzmacniany w refrenie, przez Anję Orthodox (jak dobrze, że producent utworu nie wyciszył jej wspaniałych partii). „Rachela” jednak z każdą chwilą, staje się mroczniejsza – śpiew Gawlińskiego w jednej chwili staje się wręcz agresywny, rozmyte partie gitary wzmagają wrażenie obłędu, w jaki wpada ten wspaniały utwór. „Beniamin” natomiast, rozpoczyna się pięknym brzmieniem saksofonu i pianina, które przewijać się będą przez całą kompozycję. W warstwie tekstowej, „Beniamin” to poruszająca opowieść o poszukiwaniu siebie wśród dzikiego świata. Ciekawostką jest natomiast to, że imię Beniamin nosi jeden z synów Gawlińskiego, obecnie występuje wraz z ojcem i...swoim bratem bliźniakiem w zespole Wilki.
Mocnym riffem i przestrzennymi klawiszami rozpoczyna się utwór „Glorya”, okraszony wspaniałym, gitarowym galopem z równie dobrą solówką. Wokal, jak w niemal każdym, innym utworze trzyma wysoki poziom. Charakterystyczne, „szamańskie” chórki znów przenoszą nas w sam środek indiańskich rytuałów. Jeszcze bardziej etnicznie robi się w „Aborygenie”, szybki, na poły akustyczny utwór o wyjątkowo wpadającej w ucho melodii, zawiera doskonałe partie gitary basowej, stworzone za pomocą techniki slapu (wizytówka Flea z Red Hot Chilli Peppers). Więcej, tego typu zagrywek znajdzie się na kolejnej płycie – wydanych rok później "Przedmieściach". „Eli Lama Sabachtani”, odrzuca zupełnie orientalne i etniczne inspiracje. To przepiękna, klasyczna ballada o utraconej miłości („Z tobą odeszły anioły, jest noc w ogromnym domu”). Utwór rozwija się dość długo, jak na swoje skromne trzy i pół minuty. Prócz śpiewu (przejmujący refren), w „Eli Lama Sabachtani” znalazło się także miejsce, dla krótkiej recytacji. Następny utwór - „Z Ulicy Kamiennej” powraca do folkowych naleciałości. Na tle łagodnego, klawiszowo – bębnowego tła i delikatnej gitary, Robert i Anja Orthodox snują intymny dialog nie z tego świata. To jeden z najpiękniejszych duetów wokalnych w historii polskiej muzyki. Wyciszający charakter kompozycji pozwala jej łatwo przejść w ostatni, „właściwy” utwór na płycie „Uayo”, który jeszcze bardziej czerpie z folku i muzyki etnicznej. Niepokojący wokal łączy się z równie niespokojnymi partiami basu, wszystko po to, by eksplodować w cudnym refrenie, po którym „Uayo” staje się mistycznym zaproszeniem do świata Roberta Gawlińskiego, tym razem, to już nie pogańskie rytuały. Noc się kończy, ognisko już nie płonie, kapłani wrócili do swych świątyń. Album zamyka króciutka, nie oznaczona na płycie instrumentalna miniaturka „Wilki”, będąca partią klawiszy, imitujących brzmienie fletu. Oczami wyobraźni, podczas słuchania tego małego cudu, widzę nieśmiały wschód słońca. Nasz nocny seans dobiegł końca, nadszedł dzień.
Wiele
jest zespołów, które szczyt osiągają pierwszym albumem (King
Crimson, Pearl Jam, Linkin Park...) ale niewiele z nich, potrafi
zarzucić wypracowany na swym debiucie styl, na rzecz innych
dźwięków. Takiej muzyki, jak na „Niebieskiej Płycie” Wilki
już nie nagrały. „Przedmieścia”, po których zaczęli nagrywać
„Baśki” i inne „Bohemy”, były już zupełnie inne. Jedyną
płytą, która nawiązuje do debiutu Wilków, jest pierwszy solowy
album Roberta Gawlińskiego, pod tytułem „Solo”, który ukazał
się w 1995 (i który, mam nadzieję kiedyś się tu pojawi). Próbą
powrotu do brzmienia „Niebieskiej Płyty”, które sam określam jako "rock szamański" były, moim zdaniem
późniejsze „Światło i Mrok” Wilków i „Kalejdoskop”
Gawlińskiego. Jednak w przypadku tych wydawnictw, efekt był raczej
marny. „Wilki” to płyta jedyna w swoim rodzaju. I taką
pozostanie już na zawsze.
PS:
Cztery, zupełnie zbędne „bonusowe utwory” będące „Abbey
mixami” „Amirandy”, „Gloryi” „Beniamina” i „Son of
the blue sky” pomijam celowo. Nie reprezentują sobą niczego
nadzwyczajnego.
ŹRÓDŁA
- Okładka - ( https://img.discogs.com/y172C3QWpCKDJ-HhZizrxUlu4Iw=/fit-in/600x592/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-1022615-1459628952-1432.jpeg.jpg )
- Wiedza i odczucia własne
To świetna płyta moim zdaniem :) od dziecka kocham Wilki i Roberta. Świetnie napisałeś o tym. Masz wiedzę to widać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Krakowa
Dziękuję za pozytywną opinię! Również uwielbiam tę płytę, pozdrawiam z Wielkopolski <3
Usuń