Biała Trylogia Ciszy - „Sens Istnienia Duszy”, Talk Talk - „Spirit Of Eden” (1988)
Część Pierwsza.
Czy zdarzało wam się kiedykolwiek w życiu obcować z majestatem? Tym nieodgadnionym, pozbawionym często konkretnej formy pięknem? Przeżywać coś co urzeka tak bardzo, by spowodować szybsze bicie serca, przyspieszony oddech i ciarki na całym ciele?
Obcowanie z największą delikatnością, obnażanie swej intymności. Wreszcie, całkowite oddanie się i zatracenie. Zaangażowanie każdej, nawet najmniejszej myśli, która kłębi się w twoim umyśle w jeden, spektakularny, ponad przyziemny proces. Współistnienie z absolutem – połączenie strony ludzkiej i metafizycznej.
Wszechobecna Biel – drzewo obwieszone muszelkami. Tukan. Teksty w książeczce pisane ręcznie. Czystość i prostota. Tak mało, a tak wiele.
Talk Talk, jedno słowo powtórzone dwukrotnie. To właśnie ten zespół, jak i jego lider Mark Hollis będą bohaterami zarówno tej, jak i dwóch, kolejnych historii. „Białą Trylogią Ciszy” nazwałem dwa ostatnie studyjne dzieła właśnie Talk Talk, plus solowy album nieodżałowanego Marka Hollisa. Spośród trzech elementów tej nieoficjalnej trylogii nie da się wybrać tego najlepszego. Przynajmniej ja nie potrafię. Sam, nazywam te albumy ciszą zamkniętą w dźwiękach.
„Spirit Of Eden”, będący czwartym albumem zespołu Hollisa zapoczątkowało gruntowną zmianę brzmienia Talk Talk. Pierwsze dwa albumy tego zespołu, czerpały garściami z modnego w tamtym czasie synth popu, a także z new wave. Trzeci, „The Colour of Spring” zaczął podążać w stronę bardziej organicznego brzmienia. Zespół postawił na nim na żywe instrumenty, inspiracji należy się doszukiwać w muzyce jazzowej, art rockowej, progresywnej a także minimalistycznej. Zwłaszcza w tej ostatniej, Mark Hollis, niekwestionowany lider Talk Talk postanowił się zadomowić. Oczami wyobraźni staram się zobaczyć owiane legendami sesje nagraniowe, odbywające się w zupełnej ciemności.
Pieczołowitość
i zwarta struktura kompozycji pozwala także wierzyć doniesieniom o
pedantyzmie Hollisa – mówi się, że zespół poświęcał kilka
godzin na nagranie zaledwie jednej ścieżki. Każde, nawet
najmniejsze muśnięcie strun, dotknięcie klawisza czy uderzenie
werbla perkusji, ma na „Spirit of Eden” swoje, odpowiednie
miejsce. Dziś tę wspaniałą przestrzenność utworów, nazwalibyśmy pre-ambientem.
Uduchowione liryki sprawiają, że album wznosi się na poziom nieosiągalny dla innych, bardziej przyziemnych wykonawców. Krąży on wokół nieodkrytego piękna, które odsłania przed nami powoli, z każdym kolejnym odsłuchem zyskując coraz więcej. Kameralne i pełne przestrzeni brzmienie sprawiło, że do dziś „Spirit of Eden” traktuje się jako pierwszy album post-rockowy. Samych Talk Talk natomiast, jako prekursorów właśnie tego gatunku.
Niepokojące dźwięki harmonii, spokojne, jednostajne tło i przesterowane dźwięki gitary stanowią przepiękny wstęp do „The Rainbow”. Utwór doskonale zwodzi nasze zmysły – niemal zupełnie się wycisza, by w jednej chwili zaatakować surową, nieprzeraźliwą partią gitary elektrycznej i genialnej harmonii, wyłaniającej się jakby z głębi duszy. Następnie pojawia się wokal, majestatyczny, oszczędny głos Hollisa, w pierwszej chwili może wydać się jałowy i miałki. Lecz w miarę rozwoju, staje się on kaznodzieją deklamującym swoje słowa – nie nad interpretuje ich. Jest raczej środkiem przekazu, pośredniczy między wykonawcą, a odbiorcą. W urokliwym, nazwijmy to refrenie głos zmienia się w szept. Cały czas w tle pobrzmiewają psychodeliczne gitary i plemienne bębny. Utwór na zmianę ustępuje miejsca klawiszom, harmonijce i ponownie wokalowi, który również na tej płycie jest instrumentem. Kompozycja płynnie przechodzi w „Eden”, rozpoczynający się równie enigmatycznie, co poprzednik „Eden” jest jednak znacznie „cieplejszy”. Wszystko, za sprawą pogodnego riffu gitary elektrycznej, oczywiście – nadal jest to partia dostojna, oszczędna i na swój sposób nieodkryta. Więcej tu także wokalu i melodii, znalazło się także miejsce na bardziej wyrazisty refren, ozdobiony emocjonalnym śpiewem Hollisa. Bardzo mocna, „Crimsonowska” partia gitary elektrycznej powraca jak mantra, na tle pięknego, wspomnianego już refrenu. Rozbudza ona dogasający utwór, by za chwile ponownie go rozbudzić. Pobrzmiewające w tle pianino, czasem przejmuje główną inicjatywę. Mniej tu natomiast instrumentów dętych, które więcej miejsca otrzymują dopiero pod koniec kompozycji, by za moment ustąpić miejsca riffującej gitarze, ponownie nadającej utworowi werwy. Za chwilę jednak znów wszystko zaśnie, rozmyje się niczym słońce zachodzące za horyzontem. Jednak kolejny dzień nadchodzi, dźwięki organów Hammonda otwierają „Desire”. I właśnie partie popularnych „Hammondów” przenikają się tu, wraz z sekcją dętą i pianinem. Anielski wokal Marka Hollisa wcale nie zwiastuje nadchodzącej zmiany. W jednej chwili cały utwór niesamowicie przyspiesza – wszystko za sprawą mocnego uderzenia całego zespołu. Baśniowe tło natychmiast się rozmywa, riffująca gitara, ekspresyjny wokal i mocna perkusja nadaje nieprzewidywalności refrenowi. Początkowa aranżacja powraca, „Desire” ponownie się wycisza. Wraca anielski głos Hollisa. Wszystko ponownie przełamane jest mocnym refrenem, który tym razem nie ustępuje miejsca łagodniejszym brzmieniom. Na tle kakofonii dźwięku, Hollis niewzruszenie wyśpiewuje słowa refrenu. Natychmiast po tym, kompozycja wycisza się i zanika.
„Inheritance” wyraźnie odcina się od trzech, poprzednich utworów. Rytmiczna perkusja, oszczędne pianino i jak zwykle, majestatyczny wokal Hollisa wnoszą tu cudny, jazzowy klimat. Na osobne miejsce zasługuje tu wybitna gra basu. Tym razem mniej spektakularnie zaskakuje nas refren - osadzony na tle spokojnych klawiszy. Hollis ustępuje następnie miejsca sekcji dętej. Jej oszczędna i wyważona gra co jakiś czas przerywana jest pobrzmiewającą w tle gitarą elektryczną. Utwór pięknie się wycisza, by przejść do kolejnego, piątego na liście „I Believe In You”. Mój prywatny faworyt z całego „Spirit Of Eden”. Składa się on z jednostajnego rytmu, łagodnego riffowania gitary elektrycznej i powalającego wokalu Hollisa. Wszystko to wznosi kompozycję na wyżyny twórczego geniuszu. Mówi się, że to oda do zmarłego, wskutek przedawkowania narkotyków, przyjaciela Hollisa. Nad wyraz wzruszający hołd. Z „I Believe in You” mam tylko jeden problem – ten utwór uzależnia. Za każdym razem, gdy słucham „Spirit of Eden”, zapętlam „I Believe In You” nie raz nawet na godzinę. To zdecydowanie najbardziej melodyjny utwór albumu, przepiękne, „anielskie” chóry w refrenie wywołają u niejednego słuchacza łzy wzruszenia. Dla piękna, które bije z „I Believe in You” nie ma skali.
Album zamyka... w mojej opinii kołysanka „Wealth”. Utwór rozpoczyna łamiący się wokal Hollisa, zrównoważone klawisze prowadzą do najpiękniejszego refrenu w dziejach Talk Talk. Wręcz płaczący głos Marka Hollisa, osadzony na Hammondowym tle to już absolut. Absolut i wyznacznik doskonałości. „Wealth” zdaje się być jeszcze bardziej podniosłe, niż „I Believe in You”. Jednak w jeszcze bardziej ograniczonym instrumentarium. Geniusz Hollisa pozwolił na stworzenie jednej z najpiękniejszych kompozycji wszech czasów z zaledwie kilku składników. Ostatnie minuty nagrania to już wyłącznie organy Hammonda, ciepłe i kojące brzmienie powoli nas opuszcza, dobiegając jakby z coraz dalszej odległości. Zostają z nami jedynie myśli, emocje które nagromadziły się w nas podczas słuchania „Spirit Of Eden” przybierają na sile w momencie, gdy „Wealth” dobiegnie końca, pozostawiając nas z najprawdziwszą ciszą.
„Spirit
of Eden” na zawsze pozostanie niedoścignionym arcydziełem. Od strony technicznej, był on wybitną innowacją w rozwoju muzyki, który niestety nie trafił w swój czas i przeszedł bez, należytego mu echa. Od strony ludzkiej natomiast - Markowi Hollisowi, w niecałych trzech kwadransach udało się
zawrzeć niewiarygodny ładunek emocjonalny. To nie jest album dla
ludzi nadwrażliwych, ani dla niewrażliwych. Porusza on każdą,
nawet najwrażliwszą komórkę ciała, ducha i umysłu. Odsłuch
„Spirit Of Eden” prowadzi do eksplozji emocji, nie tylko
pozytywnych. Ten seans dla duszy, niech towarzyszy każdemu, kto we
wszechobecnej nań ciszy odnalazł chociażby najmniejszą cząsteczkę
wielkiej, niezwyciężonej i nieodgadnionej siły – nadziei.
ŹRÓDŁA:
- Okładka ( https://img.discogs.com/eIbJu2jFA0FvKz79QZnvlu0IbBE=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-11265593-1513021541-3045.jpeg.jpg )
- Wiedza własna a także ( https://pl.wikipedia.org/wiki/Spirit_of_Eden )
Komentarze
Prześlij komentarz