Biała Trylogia Ciszy - „Sekrety Milczenia”, Talk Talk - „Laughing Stock” (1991)
Część druga.
Wyobraź sobie, że dryfujesz, drogi czytelniku w kompletnej pustce. Panuje tu zupełna cisza. Cisza tak głośna, że słyszysz własny oddech i bicie swojego serca. Wokół nie ma dosłownie nic. Jak wyobrażasz sobie to „nic”? Jako wszechogarniającą biel lub czerń? Przecież to, byłoby już „czymś”.
Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Często do wyobrażeń „niczego” próbujemy używać jedynie zmysłu wzroku. Tymczasem, potrzebny jest tutaj...słuch. Jedyną, istniejącą nicością, drogi czytelniku jest właśnie wspomniana cisza. Nie da się przecież nie widzieć niczego. Nawet, gdy zamkniesz oczy widzisz swoje powieki od spodu. Natomiast nieprzerwana niczym cisza jest jedyną, najprawdziwszą i niezaprzeczalną nicością. Niektórych przeraża, innych zaś relaksuje. Zawładnie ona jednak każdym.
Pośmiewisko. Trzeba mieć odwagę, by nazwać tak album. Hollis świadomie wystawił swoje dopieszczone do perfekcji, w każdej sekundzie, muzyczne dziecko na krytykę. Czuł, że powoli osiąga ostateczne spełnienie artystyczne. „Laughing Stock” miał zadowolić wyłącznie jego. Ostatnim zarzutem, jaki można sformułować, wobec tej płyty jest to, że powstała „pod publikę”. Wizja Hollisa, tak jak w przypadku poprzedniej sesji nagraniowej, polegała na zaciemnieniu studia, w którym to zamykał się wraz z całą, osiemnastoosobową ekipą muzyków sesyjnych. Prócz standardowego, rockowego instrumentarium, tak jak w przypadku poprzednika, czyli „Spirit Of Eden”, Hollis wykorzystał tu brzmienie sekcji dętej. Często nagrywano w nocy, do wczesnych godzin porannych, ba! Zdjęto nawet zegary ze ścian, aby nic nie rozpraszało muzyków.
I tak oto, Hollisowi udało się stworzyć muzykę jeszcze bardziej od „Spirit of Eden” nieprzystępną. „Laughing Stock” zdaje się być albumem mroczniejszym, pozbawionym tych cudnych, ciepłych melodii, w które obfitował poprzednik. Jednocześnie, powstało dzieło znacznie bardziej eklektyczne, będące klaustrofobiczną, instrumentalną ilustracją ciszy. Ciągłej, mrocznej i nieodkrytej, dzięki czemu – przejmującej. Wrażenie to uzupełnia znaczne ograniczenie partii wokalu. O ile na „Spirit Of Eden” głos był kolejnym instrumentem, na „Laughing Stock” jest dopełnieniem muzyki nie tworzącym nowych ścieżek, a skrzętnie wypełniającym te, już utorowane.
Biel, tym razem zaprosiła do siebie kolory zachodu słońca. Różnorakie zwierzęta, wspinające się po drzewie wydają się być zaklęte w pewnej pozie. Nawiedzają nas kolory jesieni, a wraz z nimi – nostalgia.
Tajemnicze, jednostajne trzaski, przerwane brutalnie subtelnym wejściem gitary i sekcji dętej rozpoczynają pierwszy utwór, pod tytułem „Myyrhman”. Rozchwiany bas i nierytmiczna perkusja stanowią tło dla na przemian – ekspresyjnego i wyciszającego wokalu Hollisa. Główna rola w kompozycji stopniowo przypada wspaniałej, budującej napięcie i snującej się sekcji dętej. Fenomenalne, metaliczne brzmienie perkusjonaliów wprowadza nas w „Ascension Day”, błogi nastrój natychmiast przerywa, niemal noise-rockowy riff gitary elektrycznej, ustępujący po chwili miejsca mocnemu wokalowi. Kompozycja utrzymywana jest w ryzach tylko przez wyrazisty i mocny rytm, będący zasługą Lee Harrisa, jedynego muzyka, który podczas sesji nagraniowych, wraz z Markiem Hollisem oficjalnie tworzył Talk Talk. Nawracający jak mantra ciężki riff, mimo swojej dusznej atmosfery ustępuje miejsca improwizacji instrumentów dętych, by za chwile powrócić i spotęgować uczucie chaosu, w jakie zdaje się popadać „Ascension Day”. To, co dzieje się pod koniec tego utworu, to już czysta, awangardowa improwizacja, na czele z gitarą i sekcją rytmiczną. Utwór gwałtownie się urywa i po kilku sekundach ciszy (sic!), łagodne dźwięki klawiszy, i instrumentów dętych, otwierają długi, blisko dziesięciominutowy utwór „After The Flood”. Po chwili, do wspomnianych wyżej dźwięków dołącza perkusja – czysta i organiczna. Główna rola melodyczna spada na organy Hammonda, jak widać, Hollis szczególnie polubił ten instrument. Jego ciepłe brzmienie, połączone z włączającym się w pewnym momencie wokalem, na zmianę koi i powoduje rozedrganie. Prowadzi także, do jednej z niewielu charakterystycznych, na „Laughing Stock” melodii. Psychodeliczny dźwięki gitary, przynoszą na myśl pierwsze albumy Pink Floyd z lat 60. Hollis pastwi się nad swym czołowym instrumentem, jego gitara zdaje się krzyczeć z przerażenia. Wszystko to na tle nieustępliwej i wytrwałej sekcji rytmicznej. Poruszający wokal, po raz kolejny uspokaja rozdygotany charakter utworu, prowadząc go do omawianej już, cudownej melodii „jakby refrenu”.
Utwór spokojnie dogasa, gdy na pierwszy plan wysuwa się swobodny riff gitary Hollisa – to zwiastun czwartego utworu - „Taphead”, kameralnej i wyważonej kompozycji. Na tle kończącego „After The Flood” riffu, pojawia się przejmująca linia wokalu. Utwór niepokojąco się rozmywa, przeraźliwe, free-jazzowe dźwięki sekcji dętej skutecznie budują napięcie, które w jednej chwili rozmywa się na rzecz mrocznego brzmienia klawiszy, pozorną ciszę niszczy kolejny, mocny akcent instrumentów dętych. Dziką improwizację próbuje ujarzmić perkusja, wystukująca oszczędne, jednostajne tempo. Na niewiele się to zdaje, po dołączeniu szepczącego Hollisa i mocnego akcentu „dęciaków”, utwór zdaje się uspokajać dopiero spokojna partia gitary elektrycznej. Robi to skutecznie - „Taphead” niemal niezauważenie ustępuje miejsca „New Grass”.
Słowo magia, najlepiej opisuje tę kompozycję. Sielski początek, złożony z oszczędnych dźwięków gitary, perkusji i organów Hammonda, wzmocniony wokalem, budującym uroczo nieśmiałą melodię, wpuszcza trochę światła do, dotychczas ciemnej, miejscami przerażającej muzyki. Z całą pewnością, to najpiękniejsza kompozycja spośród całego „Laughing Stock”. Przy tym, autentycznie wzruszająca i... cudnie rozwijająca się. W drugiej połowie, do już stricte instrumentalnego utworu, dołączają nieśmiało przebijające się instrumenty dęte. Tylko na momencik, wszystko po to, by nie zaburzyć cudownego szyku kompozycji, opartej głównie na instrumentach klawiszowych i rytmie. Łamiący się miejscami głos Hollisa ustawia „New Grass” wśród najwybitniejszych utworów Talk Talk. Właśnie tak brzmi emocjonalny szczyt albumu, który pomimo swej nieprzystępności, wynikającej chociażby z czasu utworu (blisko dziecięć minut), wskazuje nam dokładnie to, czym, według Hollisa jest magia. Album zamyka „Runeii”, najbardziej minimalistyczny utwór na „Laughing Stock”. Leniwe riffowanie gitary stanowi podkład dla mamroczącego wokalu Hollisa. W kilku miejscach, utwór zupełnie się zatrzymuje. Aczkolwiek jego oddziaływanie na naszą wyobraźnię prowadzi do tego, że jego dalszy ciąg słyszymy w myślach nawet, gdy z głośników płynie do nas tylko...cisza.
Nigdy nie żałowałem, że „Laughing Stock” okazał się być ostatnim, studyjnym dziełem Talk Talk. Zespół osiągnął, niemożliwy do pobicia, szczyt twórczej ewolucji, tworząc dyptyk zamkniętych i nienaruszalnych dzieł. Kolejne wydawnictwo Talk Talk byłoby pomyłką. Wielka szkoda, że „Laughing Stock”, podobnie jak „Spirit of Eden” nie trafił w swój czas i zebrał, w momencie premiery raczej słabe recenzje. Doceniony został dopiero po latach. Nieco szybciej natomiast, bo jeszcze w roku 1991, Talk Talk rozpadł się bezpowrotnie, a sam jego lider zniknął. Jednak nie na zawsze. Mark Hollis powróci, by jeszcze jeden, ostatni raz, odkryć przed nami sekrety milczenia.
BONUS:
Podczas sesji nagraniowych do „Laughing Stock” powstały dwa (a w zasadzie trzy) utwory, które nie znalazły się na płycie. Ukazały się za to na...singlach. Do promocji albumu wybrano: „New Grass”, „Ascension Day”, a także krótszą i inaczej zaaranżowaną wersję „After The Flood”. Oczywiście, utwory te nie zawojowały list przebojów. Dziś, single są niemal niedostępne. W momencie wydania jednak, wszystkie, trzy single ukazały się na różnych płytach. Pojawił się także jeden, przepięknie wydany box, który kompletował je w jednym miejscu, dziś również niemal niedostępny, osiągający zawrotne ceny na portalach aukcyjnych (zdjęcie poniżej).
Nieco później, bo w 2001 ukazała się również dziś już niedostępna składanka „Missing Pieces”, która zawierała dokładnie taką samą zawartość (plus 15 minutowa improwizacja Hollisa przy pianinie), co wspomniany wyżej box (z takim sympatycznym ptakiem Dodo na okładce).
Zajmijmy się teraz wspomnianymi, dwoma utworami (opisywanie kosmetycznych zmian w aranżacji „After The Flood” to strata czasu), które nie weszły na ostateczny. Pierwszy z nich nosi tytuł „Stump” i pojawił się, jako strona B singla „New Grass”. „Stump” jest instrumentalną awangardą, opartą na wspólnej improwizacji instrumentów perkusyjnych i dętych, jednakże swoje momenty miewa tu także gitara elektryczna, która bardziej dopełnia tła, niż wychodzi na pierwszy plan. Drugi utwór, który nie wszedł na „Laughing Stock” znajduje się na stronie B singla „Ascension Day”. Ukrywa się pod enigmatycznym tytułem „5.09”. Jest to niepokojąca, utrzymana w podobnym duchu co „Stump”, awangarda. Tym razem jednak, główną rolę odgrywają tu instrumenty dęte. Jeśli odtworzymy od tyłu tę niemal pozbawioną rytmu improwizację (w niektórych momentach, rytm wyznacza tykanie zegara, perkusja pojawia się na dosłownie kilka sekund) okaże się, że mamy do czynienia z motywem przewodnim „New Grass”.
ŹRÓDŁA:
- OKŁADKA 1 ( https://img.discogs.com/sBRuuXFr0VCBBLqnpTu0mAiZR8g=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-152255-1547137008-9968.jpeg.jpg )
- OKŁADKA 2 ( https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMH_noP2ZqmGHQ0pu9jD10kTyFuUa_9VhKxw8ycNQO8rR5OI3ap0K4_QqBdBL9JCHnnwYonkUa4sr447LPl8ylOJTXewwOD1JG_DfWr7DgdvMunkn5FNZEMm5Baxhd55ewsH6MKKUrbg8/s1600/talktalkafterfloodBLOG.jpg )
- OKŁADKA 3 ( https://img.discogs.com/CiTNKeZSJg1FkxzsGTo7-1lArkY=/fit-in/600x592/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-3233476-1513512915-1968.jpeg.jpg )
- WIEDZA I ODCZUCIA - własne + ( https://en.wikipedia.org/wiki/Laughing_Stock )
Komentarze
Prześlij komentarz