Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2020

„Na Dnie Beznadziei” - The Cure - „Pornography” (1982)

Obraz
  Jakie jest najsilniejsze uczucie świata? Miłość? Kruszejąca niczym spowite porannym mrozem, obumierające, krwisto czerwone róże? Nienawiść? Rozpalająca się w mściwych sercach gorącym płomieniem? Jesteś tym, kogo tworzysz. Niezmienne jest tylko jedno, najintensywniejszym uczuciem, od zawsze był smutek. Smutkiem i beznadzieją otacza się każdy, wszystkich nachodzi poczucie bezradności. Możesz rozkładać ręce, krzyczeć bez celu na całe gardło, położyć się i czekać na śmierć, ba, możesz ją nawet przywoływać. Czujesz to, twoje źrenice stają się obojętne, nie obchodzą cię nawet sprawy dla ciebie najważniejsze. Agonia umysłu, rozpadasz się na niezliczone części, których nie da się złożyć z powrotem. Wiesz, że to koniec. Jesteś swym jedynym sędzią. Czy wydasz na siebie wyrok? A może po raz kolejny się uniewinnisz? Potulnie skulisz głowę w geście victorii nad śmiercią? Tak jak w „Matrixie”, masz do wyboru dwie pigułki. Zastanów się dobrze. Pornografia – zwierzęca perwersja połączona z neander

„Josh, który lubi być z Tobą” - Pluralone – „To One Be With You” (2019)

Obraz
  Ubiegłotygodniowa recenzja pośmiertnej płyty George'a Harrisona podsunęła mi pomysł, na dzisiejszą recenzję. Powiedzmy, że wziąłem sobie na tapetę ludzi, których zespoły oczywiście znamy, jednak ich samych traktujemy nieco po macoszemu. Głownie dlatego, że to nie oni grają pierwsze skrzypce w tychże zespołach. Pod pseudonimem Pluralone kryje się były już gitarzysta Red Hot Chilli Peppers – Josh Klinghoffer, najbardziej nieznany, znany muzyk świata współczesnego rocka. Przed karierą z Red Hotami, występował w kilku, raczej nieznanych zespołach (chyba, że komuś nazwy Ataxia, Golden Shoulders czy Warpaint coś mówią, chylę czoła! Nawet ja tego nie znam). Josh, prócz gitary, na albumach wspomnianych wyżej projektów, grał na instrumentach klawiszowych, perkusji, saksofonie czy basie. Dopiero jako muzyk sesyjny i koncertowy, zaczął zdobywać należyte uznanie rockowego świadka. Nieśmiałą przepowiednią jego przyszłej kariery stała się współpraca z Johnem Frusciante, czyli „byłym ale obec

„Głośne Pożegnanie Cichego Geniusza” - George Harrison - „Brainwashed” (2002)

Obraz
  Dawno, dawno temu (czyli w latach 60 ubiegłego wieku), gdy muzyka rockowa dopiero się rodziła, w Liverpoolskim klubie The Cavern, zagrało czterech, młodych chłopaków. Po małej modyfikacji w składzie, czwórka Lennon, McCartney, Harrison i Starr, w przeciągu 9 lat podbiła świat. Jako The Beatles, stworzyli do dziś cytowane arcydzieła muzyki... wszelakiej! O „Bitelsach”, jak już wspominałem przy okazji recenzji ostatniej, jak na razie płyty Paula McCartneya, napisano już wszystko i nie ma sensu silić się na coś odkrywczego. Solowe kariery eks Bitli nie wyglądały już tak obiecująco. Wróćmy na chwilę do czasów Fab Four - George'a Harrisona najprościej określić można jako szarą eminencję The Beatles. Ten wyjątkowo utalentowany muzyk, nie był w stanie rozwinąć swojego potencjału w pełni, pozostając członkiem Bitelsów. Kompozytorska dyktatura spółki Lennon-McCartney, pozostawiała Harrisonowi i Starrowi bardzo mało miejsca. George posiadał jednak znacznie większy od Ringa (który w lat

Biała Trylogia Ciszy - „Nauka Znikania”, Mark Hollis - „Mark Hollis” (1998)

Obraz
  Część trzecia No i stało się. Ostateczność nadeszła, boleśnie rozprawiając się z każdym, kto łudził się, że uda mu się uniknąć kary. „Jedźmy, nikt nie woła” zdawał się podpowiadać świat do ucha Marka Hollisa, kiedy to w 1991 rozwiązywał Talk Talk. Bezlitosny cyrograf, zwany dalej kontraktem płytowym, zobowiązywał jednak naszego bohatera do nagrania jeszcze jednej płyty. Hollis miał do wyboru kilka opcji. Najbardziej oczywistym krokiem, była próba reaktywacji Talk Talk. Wszak cicha eminencja tego zespołu, skromny producent, okazjonalnie klawiszowiec Tim Friese-Greene i perkusista Lee Harris, z pewnością stawiliby się na wezwanie ekscentrycznego lidera. Niestety, do wspomnianej reaktywacji nigdy nie doszło. Zostało więc nagranie płyty pod własnym nazwiskiem, stworzenie czegoś poza Talk Talk, które w zasadzie od 1986 było solową wizją Hollisa. Skromna, biała okładka, tak jak w przypadku dwóch ostatnich albumów macierzystego zespołu – z jednym zdjęciem na środku. Tym razem, jest o

Biała Trylogia Ciszy - „Sekrety Milczenia”, Talk Talk - „Laughing Stock” (1991)

Obraz
  Część druga.  Wyobraź sobie, że dryfujesz, drogi czytelniku w kompletnej pustce. Panuje tu zupełna cisza. Cisza tak głośna, że słyszysz własny oddech i bicie swojego serca. Wokół nie ma dosłownie nic. Jak wyobrażasz sobie to „nic”? Jako wszechogarniającą biel lub czerń? Przecież to, byłoby już „czymś”. Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Często do wyobrażeń „niczego” próbujemy używać jedynie zmysłu wzroku. Tymczasem, potrzebny jest tutaj...słuch. Jedyną, istniejącą nicością, drogi czytelniku jest właśnie wspomniana cisza. Nie da się przecież nie widzieć niczego. Nawet, gdy zamkniesz oczy widzisz swoje powieki od spodu. Natomiast nieprzerwana niczym cisza jest jedyną, najprawdziwszą i niezaprzeczalną nicością. Niektórych przeraża, innych zaś relaksuje. Zawładnie ona jednak każdym. Pośmiewisko. Trzeba mieć odwagę, by nazwać tak album. Hollis świadomie wystawił swoje dopieszczone do perfekcji, w każdej sekundzie, muzyczne dziecko na krytykę. Czuł, że powoli osiąga ostateczne spe